„Jaka zatem jest podróż ? Czy to tylko kwestia przejazdu przez miasto Mirando do Douro, wizyty w katedrze (..) co wykonane, odznacza na swojej mapie, aby znów wyruszyć w drogę, rzucając, niby fryzjer strzepujący ręcznik: „Następny poproszę”. Podróż powinna być odlana z innej formy, być sprawą bycia, a nie przemieszczania się. Może poznanie powinno być dane tylko profesjonalnym podróżnikom, wyłącznie tym ze szczerego powołania, a reszta, która traktuje ciężar odpowiedzialności lekceważąco, rozczaruje się: każdy kilometr jest nie mniej ważny od roku życia”.
Wydostanie się z Porto było rzeczą trudną. Nie wiem dlaczego Portugalczycy w tym dniu byli o wiele mniej pomocni niż Hiszpanie ( choć to o nich krążą legendy, jako o tych, którzy nikogo nigdzie nie zabierają). Stałam więc jak debil, wymachując kartką ponad godzinę, a może i dłużej, aż w końcu zdecydowałam się odpocząć od ciężkiej pracy, jaką jest szczerzenie się do przejeżdżających samochodów, i udałam się w kierunku najbliższego baru. I co ? W knajpie spotkałam Turka, mieszkającego pod Granadą i mówiącego po hiszpańsku ( ulga ogromna dla moich zmęczonych szeleszczącym portugalskim uszu). Opowiedział o pueblos, gdzie mieszkają hippisi, wyjaśnił jak tam trafić, dał adres, jakbym nie miała się w Granadzie gdzie podziać i tandetną bransoletkę na szczęście ( która o dziwo potem chyba zadziałała). Wróciłam więc na miejsce, z uśmiechem numer pięć, dopisałam na kartonie Aveiro, i wymachiwałam dalej. Po kilku minutach pojawił się wybawca. Pan adwokat, który najpierw zaproponował podrzucenie do owego Aveiro, a później stwierdził, że w sumie następnego dnia z samego rana jedzie do Lisbony i mogę się zabrać z nim, a przespać kątem u niego w domu. Więc miałam w perspektywie jeszcze jeden dzień w Porto, choć z plecakiem-domem na plecach :> Wieczorem spotkałam się z adwokatem po raz kolejny, który stwierdził, że co prawda przygarnąć mnie nie da rady ( bo żona, córka i bla bla bla) ale za to ma znajomego, który ma hotel…. Więc spędziłam noc w hotelu ( co było ostatnim prawdopodobnie miejscem, gdzie mogłabym sobie wróżyć nocleg), i po śniadaniu pojechaliśmy do Lisbony 🙂
Znalezienie kolejnego Csowego domu rzeczą prostą nie było ale w końcu się udało. I okazało się ponadto, że znajdował się w chyba najpiękniejszej dzielnicy Lisbony, bo w Bairro Alto. Dzielnicy, w której ulice pną się do góry jeszcze bardziej niż w Cudillero, gdzie można poczuć się jak alpinista, ściany są pełne graffiti i azulejos, a ulice pełne barów, wyglądających przez okna portugalskich babć, plotkujących z okna do okna, dzieciaków grających po kątach i piłkę i po prostu szwendających się ludzi. Zakochałam się w tym miejscu zatem od pierwszego wejrzena i zachwytom nie było końca, podobnie jak zdjęciom 🙂
Dwie inne dzielnice, które obrzydliwie mi się podobały, też ze względu na podobnieństwo do Bairro Alto to Alfama i Graca. Klimat tych dzielnic jest bardzo podobny – maleńkie, wąskie uliczki, zniszczone azulejos, babcie wyglądające przez okna, miliony sznurków z powiewającym na wietrze praniem ( i to właśnie w Lizbonie zapach prania był o wiele intensywniejszy niż w Porto, któregoś dnia rankiem praniem pachniały całe ulice). Ciekawe kafelki można znaleźć na każdym prawie budynku, a leniwe przechadzanie się, które uwielbiam najbardziej sprzyjało obserwacji codziennego życia mieszkańców stolicy. Niektórzy utrzymują, że Alfama jest duszą Lizbony. I mimo, że po raz kolejny wszelkie kościoły oglądałam tylko z zewnątrz, to o wiele większą frajdę sprawiało mi właśnie włóczenie się po okolicy, wypatrywanie kolejnych plotkujących babć i kafelków. I jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że Alfama stała się moim ulubionym miejscem – Feira de Ladra, czyli lizboński pchli targ, ale o tym następnym razem.
halynka said:
Czytałam z zapartym tchem, i nagle okazało się, że to już koniec 😦
Czekam oczywiście na kolejne wpisy z niecierpliwością 😉
magda said:
spokojne, cdn.. 🙂 Za dużo zdjęć by było :>
Ceniona said:
Mało! 😛
Olenka said:
Świetnie się to czyta. Jesteś stworzona do takich podróży, bo ja siebie nie wyobrażam w taki sposób 😛
A te prania…. jak z reklamy Persila, gdzie babka szwęda się właśnie wąskimi uliczkami, a nad głową powiewa pranie 😀
Czekam na więęęęęęcej ! 😀
magda said:
@Ceniona, będzie więcej :)))
@Olenka, a reklamy nie pamiętam, ale pranie było naprawdę genialne, i ten zapach też ( prawda, Ceniona ? :> )
Ceniona said:
Ja Lizbonę kocham miłością dozgonną! A pranie to tylko jeden z elementów krajobrazu. Tęskni mi sięęęę!
I mało mi!!!!!!!!!
P.S. A z mniejszych mieścin coś odwiedziłaś?
magda said:
Co malo, co malo :)) Wracaj do Lisbony marudo :> Albo wpadnij do mnie, to juz blisko mamy 😀
Z malych miescin to mialam tylko obiad w Evora i przystanek w Mértola, ktore mi sie oblednie podobalo. A tak to czasu nie bylo za bardzo, bo Andaluzja wolala 😉
Ceniona said:
Mam zamiar wrócić. Tylko w tym roku pewnie już nie dam rady. Za to kwiecień-maj 2013 to już mus. 🙂
No i jak „co mało” dawaj następne relacje! 😛
magda said:
Spokojnie :)) Wycieczka trwała, relacja tez potrwa :> Oczy od kompa muszą mi odpoczac. Poza tym teraz to juz moja Andalucia querida będzie 🙂
Monika said:
Babcie są cudowne – wiesz, ile tajemnic skrywa jedna babcia? Na trzy kryminały i film sensacyjny 😉
Zdjęcia super 😀
peregrinopl said:
pięknie napisane .. Bairro Alto to także i moje ulubione miejsce w Lizbonie ..
http://peregrino-pl.blogspot.com/2013/03/o-interior-do-exterior-do-interior.html
a Twoje zdjęcia mają niezwykłe światło