Paris, Paris – Au revoir

Tagi

, ,

Miałam jechać w stronę Hiszpanii, jak zwykle zresztą, z samego srana. Ale, że u mnie nigdy nic nie dzieje się zgodnie z planem, po porannym telefonie od monsieur Andree, spędziłam jeszcze ponad 3 godziny w rytualnej knajpie na rogu, pijąc kofeinę i gadając o wszystkim, niczym, życiu, kolorach i sztuce. Teoretycznie mogłam wtedy stwierdzić, że zostaję w Paris dzień, dwa więcej, ale.. skoro się umówiłam, trza ruszyć tyłek. Rano wychodząc z domu, pożegnałam się z Thmomasem, po tych kilku godzinach pożegnałam się też z artystą, wróciłam ogarnąć mój rozpizg egzystencjalny, napisać karton na Lyon, i jechać. P’al. Sur. Magiczne z samego srana poszło w niepamięć. Była 13 z hakiem.

Dojechałam metrem do miejscówki wskazanej przez hitchwiki, i polecanej przez Thomasa, wymachując wymalowanym w zeszyce Lyonem, szłam wzdłuż ulicy. Patrzę, a tam stoi jeszcze jeden kolega po fachu. Gdzie jedziesz?­ – pytam. – Nantes. Pogadaliśmy chwilę, powiedział, że właśnie wrócił z Chorwacji, i jedyne, co zrobił, to rzucił w domu plecak, wziął blok rysunkowy i jedzie do swojej dziewczyny. Machamy tak chwilę tymi zaczarowanymi kartkami razem, szczerzymy się, klniemy na upał. Zatrzymało się auto, młody biegnie od razu – w końcu był na miejscówce pierwszy, więc jego fart. Patrzę, a kierowca gapi się na mnie i macha ręką. Zajebiście. Przechodzę przez środek ulicy, na której stanęło auto, a koleś komunikuje po angielsku, który był na poziomie mojego francuskiego, że jedzie właśnie do Lyon… No to jadę (: Z plecakiem na kolanach przespałam kilka godzin.

DSC_0377

Dowiedziałam się tylko, że jedzie do Marsylii, gdzie czeka na niego żona i trójka dzieci, pracuje w restauracji w Paris, a pochodzi z Algierii. Zatrzymał się na kawę, na jakieś stacji koło 70 km przed Lyonem. A ja wcześniej, jeszcze jadąc autostradą, rozglądałam się za polskimi ciężarówkami, kątem oka zauważyłam jednego kierowcę, uśmiechającego się radośnie i przestałam o tym myśleć. Siedzę sobie więc na parkingu, na krawężniku, palę papierosa i zauważam znajomo wyglądający tir. Podchodzę, więc, zagaduję, pytam gdzie jedzie. Do Lleidy, kawałek za Barcelonę.

 – A ja się przypadkiem do pana nie uśmiechałam po drodze ?

 – No tak,  wyprzedziliście mnie.

DSC_0383

(: Przesiadłam się, więc do ciężarówki, jako że lepszą perspektywą było mieć miejsce na kimę, niż dojechać do Lyon i plątać się gdzieś bez sensu, zwłaszcza, że już było po 18. A ciężarówki mają to do siebie, że w przeciwieństwie do Rudej, naprawdę startują z samego srana. Pożegnałam się z przemiłym Algierczykiem, życzył mi udanej zabawy, zainstalowałam się w ciężarówce, w mieszkaniu wielkości wersalki, dostałam zupę chmielową i do północy siedzieliśmy i gadaliśmy o starych samochodach, motorach, jeżdżeniu stopem, obejrzałam dwa filmy. Zbyszek okazał się większym gadułą niż ja, za to przeklinać zaczął przy mnie dopiero na drugi dzień, z początku popisywał się jedynie turbo poprawną polszczyzną. Wyspałam się na fotelu ( ja naprawdę wychodzę na Śpiącą królewną na tym tripie xD ), potem już na łóżku normalnie, bo Zbysio wyruszał po bożemu, o 5, nie jak to moje z samego srana poranne o 13. Gadaliśmy i gadaliśmy, aż o 16 zajechaliśmy na parking pod Barceloną, gdzie miał stacjonować.

DSC_0378

Wylazłam na rekonesans, pytam radosnych Polaków, czy nie jadą na południe.

 – Czekamy na telefon – mówią – albo Murcja albo Walencja.

­ – To krzyknijcie, jak będziecie wiedzieć, to się z wami zabiorę.

 – Ale czekaj, on jedzie do Murcji –mówią i wskazują na inny samochód. Podbiegam więc radośnie.

 – Słyszałam plotki, że jedziesz do Murcji.

Kiwa potakująco głową.

­– Skąd wiesz?

– Oni mi donieśli. Wygrałeś życie, jadę z Tobą.

– Dzięki chłopaki – krzyczy do tamtych.  – Wyjeżdżam za 35 minut. Zbieraj się (:

Ogarnęłam się, polazłam pod prysznic – kocham warunki sanitarne panujące na postojach stricte dla tirów, bo nei trzeba myć włosów w umywalce, w McDonald’s pod kranem. Zebrałam zabawki, pożegnałam się ze Zbysiem, pożyczył szczęścia i poszłam dalej. Do Maćka tym razem, Facet miał w kabinie tak czysto, że bałam się  zapalić papierosa. Księżniczko, ale butki to zostawiamy na schodach. Pan każe, księżniczka musi. Maciek był jeszcze bardziej zadowolony ze swojego altruizmu niż ja, bo wyjątkowo nie lubił jeździć sam i chciał sobie pogadać. Opowiedział, jak  to ostatnio zgarnął dwóch chłopców:

No i słuchaj, podchodzi do mnie jeden i pyta gdzie jadę. Ja, że na Drezno. A Chłopaczek, że zajebiście, jedziemy z Tobą. A wy gdzie? UK. To ni chuja po drodze. Tłumaczę im, że zostawię ich na zjeździe na Olszynę, że potem muszą na Berlin i tak dalej, że z ringu na bank znajdą kogoś dalej. Pytam czy mają dużo betów. – Dwie gitary i małe plecaki. Ok, załadowali się, jedziemy. Pytam ich, po cholerę, do tego UK chcą jechać, myć gary? – Nie nie, chcemy założyć kapelę rockową. Bo tam łatwiej niż w Polsce. Sprzedaliśmy majątek (myślę sobie – -obrotne chłopaki, młode i tak dalej, a już się dorobiły, a tu się okazało, że sprzedali stary piec  i jakieś nadwyrężone wiosło, zwariowałem), i jedziemy. No elementy nie z tej ziemi xD

– Powiedziałeś im, żeby ci zagrali, skoro tacy artyści?

 – Kurwa, nie wpadłem na to. Za bardzo zaszokowany byłem ogółem.

DSC_0384

Tak dzieliliśmy się historiami, ja mu opowiadałam o swoich autostopowych tripach, a Maciek, co się dzieje na parkingach, na trasach i tak dalej. Dokarmił mnie ( ze Zbyszkiem stołowałam się kanapkami z żółtym serem i musztardą, a ten mi nawet pomidora i ogórka wystosował – szato jak się patrzy).

 – Jedz, nie wiadomo, czy następny Ci da :D­

Pospałam chwilę, albo poleżakowałam dokładniej mówiąc, bo nawet nie wiem czy spałam czy nie, może nawet mi się śniło, że nie śpię – w sumie – wszystko możliwe. Wykiprował mnie na stacji koło Murcji. O 3 w nocy. Zaopatrzył w fajki, picie na drogę, kazał się uczesać, zanim do kogoś podejdę 😀 i pojechał. Siedziałam z betami na krawężniku i rozglądałam się dookoła. Jestem na trasie do Algeciras, myślę, bo dookoła mnóstwo jest furgonetek załadowanych po dach i wyżej torbami-ukrainkami, na ulicy na szmatach zalegają śpiący ludzie, a kobity w marokańskich kiecach prowadzą gromadki drących się dzieciaków.  Siedziałam tak sobie, zatem, i kiedy ktoś koło mnie przechodził, pytałam po prostu, czy nie jedzie do Andaluzji i czy nie ma odrobiny miejsca dla Rudej. Marokańczycy rozkładali ręce, bo u nich bonusowo nawet wykałaczka się nie zmieści, reszta jechała tylko do Murcji. Po jakimś czasie, podjechała biała furgonetka, wysiadła z niej kobitka, potem facet. Ale nie było rejestracji ani z E ani z niczym innym, więc nie byłam pewna czy w ogóle są stąd, czy to nie jakaś wycieczka niderlandzka. Siedzę więc dalej, malując napis Andalucia, kobitka przechodzi koło mnie i się uśmiecha.

 – Hola, que tal?

Oduśmiecham się i standardowo pytam, czy nie jadą w stronę mojej tierra querida.

­  – Si.

 – A nie macie odrobiny miejsca dla mnie?  

– Cariño, gdybyś wiedziała, ile rzeczy mamy w samochodzie. Ale czekaj sekundę ….

Poszła poszukać męża. Wychodzi, z uśmiechem numer pięć, tak charakterystycznym dla mojego sterczenia przy drodze.

 – A gdzie dokładnie chcesz siędostać w tej Andaluzji ?

 – Do Sevilli.

 – To właśnie tam jedziemy.

 – Serio? Increíble !!

 – Serio. Mamy mnóstwo gratów, ale jakoś się pomieścimy.

DSC_0479

Wrzucił mój plecak do bagażnika, na iście marokańską stertę rzeczy, usadowiliśmy się w trójkę z przodu, cisnąc się niemiłosiernie. Ale jadę dalej, do Sevilli. Fart niewiarygodny, bo przypuszczałam, że spędzę cały dzień przesiadając się z auta do auta. A tutaj, z Murcji, prosto do Andaluzji, ba, do Sevilli. Okazało się, że wracają z Alicante i jadą do jakiegoś pueblo na mercado medieval.

Przespałam większość drogi, bo auto tłukło się tak niemiłosiernie, że nie byłam w stanie rozmawiać. Srana zabrali mnie na śniadanie. Oesu, tostada con tomate nigdzie nie smakuje tak jak w Andaluzji. A potem mnie zostawili, na wjeździe do Sevilli.